Image
BARTOSZ M.KOWALSKI

„Plac zabaw" stawia widza pod emocjonalną ścianą i każe mu zareagować na zło, które nie kryje się pod maską niebezpiecznie fascynującego psychopaty czy w widowiskowym spektaklu zbrodni. O przemocy na wyciągniecie ręki oraz o tym, jak nawiązuje się współpracę ze światowej sławy kompozytorami opowiada Bartosz M. Kowalski.

Monika Żelazko: Michael Haneke czy Gus van Sant?
Bartosz M. Kowalski: Haneke. Szczerze mówiąc, nie uważam się za ekstremalnego wielbiciela ani jednego, ani drugiego, ale na przykład „Miłość” to film, który zrobił na mnie gigantyczne wrażenie. Znam ich dzieła, absolutnie cenię, ale to nie jest tak, że mogę sobie je co weekend oglądać i pławić się w tym uwielbieniu.

A „Słoń” van Santa?
Jasne, że widziałem (śmiech). I co w związku ze „Słoniem”?

Chodzą słuchy, że zarówno formalnie, jak i tematycznie „Plac zabaw” wpisuje się w jakimś sensie w dzieło van Santa. Potwierdzasz te plotki?
Są to filmy o przemocy wśród młodych ludzi, więc tematycznie tak. A formalnie? Zapewne chodzi o follow'y kamery. W „Placu zabaw” jest kilka momentów, gdzie kamera idzie za bohaterami. To zabieg wykorzystywany po to, aby pokazać bohatera przemieszczającego się z punktu A do punktu B. Tego samego sposobu opowiadania używałem w swoich filmach dokumentalnych „Moja Wola" i „Niepowstrzymani". Także nie, „Słoń" nie był tutaj jakąś inspiracją.

Skąd ta bezkompromisowość stylu, która z jednej strony zapewniła Ci uznanie sporej części widowni i krytyków, ale z drugiej także i rzeszę widzów opuszczających sale kinowe przed zakończeniem filmu, nie tylko w San Sebastian? Jak odnosisz się do tej atmosfery skandalu, która towarzyszy Twojemu debiutowi?
Ciekawym pytaniem, nad którym się można zastanawiać, jest „dlaczego?” niektórzy reagują tak żywiołowo. Bo przecież film inspirowany jest prawdziwą historią, na którą trafiłem przypadkowo i którą na swój sposób przeżyłem. Po zagłębieniu się w tematykę zaburzeń zachowań, okazuje się, że takich filmowych Czarków i Szymków jest wokół nas mnóstwo, czy nam się to podoba czy nie. I to jest pierwszy powód agresji w stosunku do filmu czy do mnie, który zaobserwowałem na spotkaniach z publicznością: nie wierzymy, że podobne rzeczy dzieją się wokół nas. Drugi najczęściej pojawiający się zarzut tyczy się sposobu opowiadania, a konkretnie ostatniej sceny, po prostu: „trzeba było to nakręcić inaczej, użyć metafory albo coś". A taka była idea, ta scena miała być nie do wytrzymania, miała być długa i bolesna. Tak jak przemoc, która nas otacza i która z metaforą nie ma nic wspólnego.

Ale czy towarzyszy nam atmosfera skandalu? Nie przesadzajmy. Poza festiwalem w Gdyni, na którym otrzymałem groźbę śmierci, ataki na film czy moją osobę są w zdecydowanej większości bardzo kulturalne.

W swoich filmach lubisz opowiadać historie, które napisało życie, co istotne – do spółki z patologią. W kolejnym tytule masz zamiar dalej iść tą drogą?
Wręcz przeciwnie! To będzie słodko-gorzka historia o starszym człowieku i jego godzeniu się z odchodzeniem. Też trochę kino społeczne, ale z elementami fantastyki i horroru. Ale bez morderstw, bez dzieci (śmiech). To zupełnie coś innego, choć ponownie inspiracją była prawdziwa historia.

„Moja Wola”, twój średniometrażowy dokument, też porusza się w rejonie tematyki niełatwego dorastania. Wydaje mi się, że wolisz pracować z młodymi, nieznanymi szerszej publiczności aktorami?
To nie tak. Jak wszystko dobrze pójdzie w moim następnym filmie zagra bardzo znany aktor. W przypadku „Placu zabaw" zarówno casting, jak i sposób opowiadania miał nam pomóc w wykreowaniu paradokumentalnego realizmu. Dlatego nie mamy fantazyjnych ujęć, wystylizowanego oświetlenia czy znanego nazwiska. Uznaliśmy, że to byłby swoisty bufor bezpieczeństwa dla widza. A my nie chcieliśmy, żeby widz myślał: „to tylko film", tylko żeby zastanawiał się czy to, jak w przypadku dokumentu, dzieje się naprawdę.

Słyszałam, że jesteś też wielkim fanem horrorów. W twoim debiucie nie brakuje scen mrożących krew w żyłach – dość wspomnieć finałową sekwencję czy scenę, w której młodzi bohaterowie przemierzają ulicę, czując na sobie wzrok jej mieszkańców. „Plac zabaw” był pomyślany jako horror?
Absolutnie nie. Ale chcąc nie chcąc w Hiszpanii „Plac zabaw" nazwany został horrorem społecznym. Nigdy nie myślałem o swoim debiucie w tych kategoriach, no ale może coś w tym jest, horror dnia codziennego? Ja kocham trochę inne horrory, uwielbiam „Coś", „Egzorcystę" czy „Koszmar z ulicy Wiązów".

Bardziej David Lynch niż „Teksańska masakra piłą mechaniczną”?
Jedno i drugie. „Zagubiona autostrada” to jeden z tytułów, który pod koniec podstawówki pchnął mnie w ogóle w kierunku filmu. Oryginalna „Teksańska masakra...” z lat 70. to bardzo dobry film. Pierwszy w historii paradokumentalny horror, który nie ma nic wspólnego z późniejszymi slasherowymi kontynuacjami.

Nie bez powodu wspomniałam o Lynchu - masz też na koncie współpracę z Angelo Badalamentim, nadwornym kompozytorem reżysera „Dzikości serca”. Jak udało ci się ją nawiązać? Jak pracuje się z człowiekiem, który wypił zapewne niejedną filiżankę cholernie dobrej kawy z twórcą kultowego miasteczka „Twin Peaks"?
Mailowo! Wymarzyłem sobie tę współpracę, znalazłem adres do jego agentki w internecie. Napisałem długi list, Angelo odpisał następnego dnia i obiecał, że jeśli spodoba mu się okładka filmu, to postara mi się pomóc. To były gigantyczne emocje, nie spałem po nocach. Badalamenti napisał cztery tematy muzyczne do „Mojej woli”, ale nigdy go nie poznałem osobiście. Podobnie było z Kristianem Andersenem przy „Placu zabaw”.

Jesteś też pasjonatem muzyki filmowej. Zastanawiam się, skąd więc decyzja o tym, by zilustrować „Plac zabaw” jednak przede wszystkim utworami klasycznymi?
Od dawna słucham muzyki filmowej, w zasadzie od trzynastego roku życia. Podziwiam zawód kompozytora, pisanie muzyki jest poza granicami mojej wyobraźni. Ubóstwiam soundtracki, na imprezach często zmuszam znajomych do quizów z filmowych tematów muzycznych i zawsze wygrywam (śmiech). A jeśli chodzi o użycie klasyki w „Placu zabaw" kierowałem się intuicją. Te utwory po prostu mi pasowały.

Rozmawiała Monika Żelazko