Image
fot. kadr z filmu

Jesteśmy w fantastycznej przyszłości. Młody książę i jego rodzina lądują na Diunie, najważniejszej planecie we wszechświecie, na której znajdują się złoża melanżu, czyli przyprawy umożliwiającej jasnowidzenie. To umiejętność niezbędna w obliczu ponadwymiarowych podróży kosmicznych. Tak w największym skrócie, można wprowadzić do fabuły legendarnej powieści Franka Herberta, nad której ekranizacją pracuje Denis Villeneuve. Na tytułową planetę być może przybędzie Timothée Chalamet, który właśnie negocjuje główną rolę.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nominowany do Oscara za występ w „Tamtych dniach, tamtych nocach” (2017) aktor wcieli się w postać księcia Paula Atrydy, przedstawiciela jednego z dwóch najważniejszych i skonfliktowanych ze sobą rodów, walczących o dominację nad „Diuną”. Paul to bohater o bardzo złożonej i intrygującej biografii – z jednej strony stoi w centrum wielkiego polityczno-społecznego konfliktu, z drugiej – jest kluczowym elementem trwającego od setek pokoleń programu eugenicznego. Chalamet, do tej pory występujący przede wszystkim w kameralnych dramatach, będzie miał zatem w tej epickiej opowieści ogromne pole do popisu, tym bardziej, że za scenariusz odpowiada Eric Roth, któremu zawdzięczamy chociażby nieśmiertelne dialogi Forresta Gumpa i Bubby.

Historia pierwszej kinowej wersji „Diuny” jest niemalże tak złożona jak opisane przez Herberta uniwersum. Rozpoczyna się w 1973 roku, gdy Arthur P. Jacobs kupuje prawa autorskie do ekranizacji i wtedy też zostaje przerwana nagłą śmiercią producenta „Planety Małp”. Kolejny rozdział dopisuje Michael Seydoux, który reżyserię adaptacji powierza Alejandro Jodorowsky'emu. Awangardowy chilijski reżyser marzy o filmie zrealizowanym z bezprecedensowym rozmachem i już na etapie przygotowań przepuszcza ponad dwa miliardy dolarów. W obsadzie ma się znaleźć – między innymi – Salvador Dali, a ścieżkę dźwiękową przygotuje grupa Pink Floyd... Porywająca wizja po dwóch latach zostaje jednak unicestwiona przez Seydoux, który nie może znaleźć kolejnych sponsorów, a co za tym idzie – niezbędnych milionów. W 1980 roku prawa autorskie trafiają w ręce następnego producenta, który na stołku reżyserskim sadza Ridleya Scotta. Twórca „Łowcy androidów” (1982) po roku rezygnuje, a zastępuje go David Lynch, który w 1985 roku szczęśliwie doprowadza do premiery.

Mamy nadzieję, że ekranizacja Villeneuve'a, który swoją „Diunę” opisuje jako „Gwiezdne Wojny dla dorosłych”, przejdzie mniej wyboistą ścieżkę i niebawem zobaczymy ją w kinach. Na razie o szczegółach niewiele wiadomo, ale reżyser takich hitów jak „Nowy początek” (2016) czy ostatni „Blade Runner 2049” (2017) nie ukrywa, że chciałby nakręcić co najmniej dwie części opowieści o uniwersum Herberta, ani że mają się one znacząco różnić od adaptacji Lyncha.

Alicja Muller

źródło: hollywoodreporter.com