Czy lubisz czasem zamknąć drzwi na cztery spusty, wskoczyć pod ciepły koc i w samotności oglądać powszechnie wyśmiewane i znienawidzone produkcje? Nie ma powodów do obaw! Nie jesteś osamotniony. O tzw. serialowym guilty pleasure rozmawiali w środę 2 maja członkowie redakcji festiwalu Netia OFF CAMERA podczas Canal+ SerialCon. Za panelowym stołem zasiedli Monika Żelazko, Joanna Barańska, Julia Smoleń, Iwo Garstecki, a całą dyskusję moderowała Alicja Miller.
Co to właściwie jest guilty pleasure?
W tym przypadku trudno o jednoznaczną definicję. Ten sam film czy serial oglądany przez dwie różne osoby może zostać odebrany zupełnie inaczej. Klasyfikacja jest w tym przypadku kwestią indywidualnej oceny. Aby jednak nieco przybliżyć zjawisko powiedzmy, że to ciemna strona telewizji; to co w niej mroczne i grzeszne. To filmy, seriale, programy do granic możliwości kiczowate, absurdalne, podczas oglądania których odczuwamy pewną przyjemność, a jednak nieustannie spoglądamy przez ramię, w obawie przed znajomymi, czy rodziną, którzy mogą nas na tej wstydliwej czynności przyłapać. Serialowe guilty pleasure oglądamy, wmawiając sobie, że nie jesteśmy do tych produkcji przywiązani, że w momencie kiedy przerwiemy nic się nie stanie. I racjonalnie rzecz ujmując można by bez problemu wyłączyć telewizor. Co zatem sprawia, że zamiast tego taśmowo włączamy kolejne odcinki?
Przyjemna perwersja
W guilty pleasure kryje się pewna perwersyjna przyjemność - to bowiem rozrywka zakazana. W końcu ludziom na poziomie nie wypada oglądać z przyjemnością roznegliżowanych imprezowiczów, którzy po pijanemu wykrzykują kolejno wszystkie znane im wulgaryzmy, czy na przykład kolorowego świata kiczu, który serwują nam najpopularniejsze kanały telewizyjne. – Oglądanie “Tańca z gwiazdami” daje mi estetyczną przyjemność – mówiła Julia Smoleń, jedna z panelistek – To Świat który nie istnieje, jest budowany od zera. Począwszy od czcionki, kolorów, aż do kreacji bohaterów. Ten kicz jest traktowany rozczulająco dosłownie.
Dostarczanie sobie podobnych przeżyć niezaprzeczalnie sprawia nam przyjemność. Jednak wciąż to aktywność niezbyt dobrze odbierana przez nasze środowisko, a co gorsza przez nas samych. Co zrobić z tą poglądową niezgodą? W poszukiwaniu usprawiedliwienia sięgamy po setki wymówek. Jak tłumaczyli paneliści przykrywką dla tego rodzaju przyjemności mogą być na przykład studia i analiza badawcza. – Żenada wciąga, dajemy sobie prawo do oglądania i mówienia o tym dla celów naukowych – przyznała Monika Żelazko. – Oszukujemy się na przykład, że śledzimy fabularne luki, szukamy wartości w czymś co jej nie ma.
Iwo Garstecki tłumaczył natomiast, że aby w pełni zrozumieć to zjawisko należy sięgnąć do psychoanalizy Lacana. – To samo odczuwamy kiedy jemy czekoladę bez cukru, kiedy w burgerze którego zdarzy nam się zjeść, są warzywa – Zawsze staramy się przed sobą wytłumaczyć, racjonalnie wyjaśnić nasze małe grzeszki. – Ale to tak żenujące, że wykracza poza działania racjonalne.
Festiwal żenady
Prowadzący panel zgodnie przyznali, że aktualnie najgorętszy “guilt” to programy rozrywkowe. Produkcje te zostały przez nich określone mianem współczesnych igrzysk – Oglądamy coś czego w życiu nie chcielibyśmy doświadczyć. To żenada bez konsekwencji dla nas samych – mówił Iwo Garstecki. – Ci ludzie (uczestnicy) tracą życie, to festiwal takiej żenady, że każdy z nas (widzów) chciałby po takiej kompromitacji odebrać sobie życie. Głos zabrała także Monika Żelazko, która podzieliła się swoimi spostrzeżeniami na temat programu „Warsaw Shore”. – Trudno tu dyskutować o jakimś poziomie, bo w tym przypadku nie można w ogóle używać słowa poziom.
Paradoksalnie podczas śledzenia losów postaci z ekranu zaczynamy się z nimi utożsamiać. – Poza żenadą uruchamia się empatia, “wstyd z drugiej ręki” – dodała moderatorka dyskusji, Alicja Muller. – Dzielimy swoje serce na części, szmira staje się częścią ciebie i jej bronisz, bez dystansu.
Czy jest jeszcze nadzieja?
Podczas spotkania paneliści zdradzili swoje serialowe grzechy. Wśród wymienionych tytułów znalazły się m.in. „RuPaul’s Drag Race”, „Rolnik szuka żony”, „Klan”, „Moda na sukces” czy „Słoneczny patrol”. Aby nie kończyć spotkania pozostawiając publiczność z negatywnym przekazem, goście panelu postarali się znaleźć dobre strony całego zjawiska. Wspólnie doszli oni do wniosku, że guilty pleasures to ostatecznie doskonała odskocznia, dzięki której można zapomnieć na przykład o kredycie, a oglądanie ma nawet pewien aspekt prozdrowotny, ponieważ zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa. Dostrzeżono także, że za sprawą rozpowszechniania się paradokumentów, nastąpiła demokratyzacja aktorstwa i dziś każdy może wystąpić w telewizji. Pozostaje jednak pytanie czy rzeczywiście każdy powinien.
Łukasz Twardowski
fot. Agnieszka Fiejka