Wszystko wskazuje na to, że dwukrotny laureat Oscara (za reżyserię i montaż „Grawitacji”) w tym roku znów stanie na najważniejszym z hollywoodzkich czerwonych dywanów, bowiem o nominacji dla jego najnowszego obrazu, nagrodzonego w Wenecji Złotym Lwem, mówi się już raczej w kategoriach oczywistości niż mglistych przewidywań.
Cuarón wraca tam, gdzie zaczynała się jego filmowa kariera – do rodzinnego Meksyku i dzielnicy, w której dorastał na początku lat 70. ubiegłego wieku – tytułowej Romy, by opowiedzieć, w dużej mierze autobiograficzną, historię dwóch młodych służących, pochodzących z indiańskiego ludu Misteków i ich pracodawców. Film meksykańskiego reżysera został nakręcony na zamówienie platformy Netflix, a co za tym idzie – swoją światową karierę miał rozpocząć jednocześnie w wybranych kinach i w dystrybucji streamingowej. Jego producenci być może będą jednak skłonni zmienić taktykę...
Premiera „Romy” została zapowiedziana na 14 grudnia, ale niewykluczone, że – zanim biało-czarny obraz meksykanina podbije serca internetowej publiczności – dwa tygodnie wcześniej (30 listopada) trafi na duże ekrany. W grudniu w kinach, ze względu na sezon świąteczno-oscarowy, robi się wyjątkowo gorąco, a do szerokiej dystrybucji mają szanse trafić tylko produkcje z największych filmowych wytwórni – repertuary niemalże pękają od potencjalnych hitów. Sprawa nie wydaje się jednak jeszcze przesądzona. „Roma”, zbierająca przecież wyjątkowo dobre recenzje, nie jest bowiem ślepym strzałem, a raczej, pomimo równoległej dystrybucji w sieci, frekwencyjnym pewniakiem. Przedstawiciele platformy na razie nie komentują doniesień o przesunięciu premiery, a data grudniowa pozostaje oficjalną.
Nowy film Cuaróna niewątpliwie należy do najbardziej wyczekiwanych tytułów roku. Jury weneckiego festiwalu, w którym zasiadała Małgorzata Szumowska, a któremu przewodniczył Guillermo del Toro, niemalże jednogłośnie okrzyknęło „Romę” najlepszą z konkursowych propozycji, a krytycy opisywali ją jako jednocześnie oczarowującą i wzruszającą, podkreślając wyjątkowy styl reżysera, nawiązujący do włoskiego realizmu. Sam twórca przyznaje się także do inspiracji obrazami Pawła Pawlikowskiego, którego nazywa swoim „polskim bratem”. Co ciekawe, werdykt z Wenecji wzbudził wiele kontrowersji, dotyczących nie tyle artystycznej wartości dzieła Cuaróna, ile właśnie jego, by tak rzec, „rodowodu”.
Fakt, że Złotego Lwa otrzymała produkcja platformy streamingowej został potraktowany przez niektórych komentatorów jako zapowiedź końca kina. Del Toro odpierał podobne zarzuty, tłumacząc, że sukces „Romy” świadczy o otwarciu kolejnego rozdziału w zapoczątkowanej sto lat temu historii, a nie o jej domknięciu. Nagrodzony obraz opisywał zaś jako kulminacyjny moment w karierze Cuaróna i jeden z pięciu filmów, które uważa za najlepsze w dziejach. Zdaniem reżysera „Kształtu wody” (2017) „Roma” jest zawieszona między teraźniejszością a przeszłością i realizuje najważniejszą funkcję kina – pamięć. Podobnie o tym obrazie piszą krytycy, podkreślając, że jest on wizualnym przeciwieństwem wcześniejszych – szalenie widowiskowych – produkcji twórcy „Grawitacji”. Mimo że kontekst polityczny (protesty ruchu studenckiego przeciw nacjonalistycznej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej i inne wydarzenia, powszechnie nazywane „Meksykiem 68”) staje się dla całej narracji bardzo istotny, w jej centrum reżyser sytuuje historię osobistą. Prywatne miesza się tutaj z publicznym, a wielka historia z opowieścią o prozaicznej codzienności. Na poziomie wizualnym film jest zaś jednocześnie powściągliwy i wysublimowany, a krytycy zachęcają, by choć raz zobaczyć go w kinie.
Alicja Muller
źródło: theplaylist.net