Image
fot. kadr z filmu

Zwiastun nowej wersji legendarnej już animacji z 1994 roku – opowieści o lwim królu Mufasie  i jego synu, Simbie – od kilku dni jest niekwestionowanym hitem Internetu. Chociaż odczucia fanek i fanów kultowej produkcji są dosyć sprzeczne, bowiem zaskakujące podobieństwo kadrów z oryginału i świeżutkiej zapowiedzi remake'u, zdaniem niektórych komentujących,  podważa celowość tworzenia filmu, który będzie niemalże doskonale wiernym powtórzeniem dobrze znanej historii, to promocyjny klip masowo odtwarzają internautki i internauci na całym świecie. Po 24 godzinach zajawka miała już ponad  224 miliony wyświetleń, co czyni go najchętniej oglądanym trailerem w historii Disney'a.

 

„Król Lew”, nagrodzony trzema Złotymi Globami i jednym Oscarem, to film kultowy nie tylko ze względu na piękną historię, którą opowiada, a która, w przeciwieństwie do innych legendarnych produkcji Disney'a, dalej porusza współczesną, bardzo przecież wymagającą, publiczność i nie jest krytykowana za utrwalanie krzywdzących stereotypów na temat płci,  ale też dzięki niezwykłym – jak na połowę lat 90. – animacjom.  Z jednej strony tę klasyczną już bajkę uznaje się za szczyt animacji rysunkowej, z drugiej – za zapowiedź jej zmierzchu. Warto tutaj podkreślić, że w oryginalnym „Królu Lwie” pojawiły się pierwsze próby animacji komputerowej – techniki, którą mistrzowsko posługują się twórcy remake'u.

 

Zwiastun nowej wersji historii Simby przede wszystkim zachwyca – realizmem, głębią kolorów, pięknem krajobrazów i samych zwierząt, które wydają się przybywać z seriali przyrodniczych Davida Attenborougha, a nie z krainy fikcji. Prawdopodobnym jest zresztą to, że obrazy flory i fauny były inspirowane kadrami wyciętymi z rzeczywistego świata afrykańskich dżungli. Zarzuty o bezcelowość tworzenia remake'u, którego jedynym wyróżnikiem będzie właśnie hiperrealistyczna animacja, wydają się jednak przedwczesne, ponieważ jego producenci nie zdradzili  jeszcze szczegółów fabularnych. Na razie wiemy tylko, że reżyser nowego „Króla Lwa”, Jon Favreau,  postawił odwzorować klasyczną sekwencji otwarcia (piękny wschód słońca i scena, w której Rakiki unosi małego Simbę, pokazując go poddanym Mustafy), co nie tyle zapowiada wtórność jego narracji, ile wydaje się po prostu ukłonem w stronę twórców oryginału; symbolicznym  gestem uznania.  Być może czeka nas  zatem podobne zaskoczenie jak w przypadku „Czarownicy” (2014),  która nawiązując do „Śpiącej Królewny” z 1959 roku, zarazem dość znacząco się od niej odrywa. O tym przekonamy się 19 lipca, bo wtedy film wejdzie do kin na całym świecie.

 

Favreau, aktor, reżyser i producent, twórca – między innymi – dwóch części „Iron Mana” (2008 i 2010) i pierwszego serialu osadzonego w uniwersum „Gwiezdnych wojen” (premiera w 2009), nie pierwszy raz bierze na warsztat klasykę Disney'a. Jego aktorska wersja „Księgi dżungli” (2016) zdobyła Oscara za najlepsze efekty specjalne, a fanki i fanów oryginału z 1967 roku zabrała w sentymentalną podróż do krainy dzieciństwa. Trudno orzec, czy cały „Król Lew” będzie zachwycał tak samo jak jego teaser, ale obsada (głosu Mufasie ponownie użycza James Earl Jones, nowym Simbą będzie Donald Glover,  a jego ukochaną lwicą  Nalą – Beyoncé; Timon i Pumba przemówią zaś  głosami aktorów i komików Billy'ego Eichnera i Setha Rogena) pozwala żywić właśnie takie nadzieje.

 

Alicja Muller

źródło: slashfilm.com