Image
fot. Kamila Szatan

W nagrodzonej Srebrnym Niedźwiedziem podczas tegorocznego Berlinale “Twarzy” wcieliła się w postać, która “jako jedyna dostrzega rzeczy dokładnie takimi, jakimi w istocie są”. Agnieszka Podsiadlik opowiedziała nam o swojej bohaterce, a także znaczeniu, realizacji i odbiorze nowego filmu Małgorzaty Szumowskiej.

Jan Kapturkiewicz: Jak to ujęła sama Małgorzata Szumowska, “Twarz” nie portretuje Polski jako krainy mlekiem i miodem płynącej. Jaka była Pani reakcja po pierwszej lekturze scenariusza? Co Panią w tym projekcie najbardziej zainteresowało ?
Agnieszka Podsiadlik: Co ciekawe, choć scenariusz istniał oczywiście od samego początku, wiele ze scen, które znalazły się w filmie powstało dopiero w trakcie realizacji zdjęć. Tym, na co zwróciłam szczególną uwagę w scenariuszu, była relacja pomiędzy rodzeństwem. Moja postać nie była do końca napisana; zauważyłam jednak, że jest obecna w praktycznie każdej scenie i że dynamika pomiędzy nią a głównym bohaterem stanowi absolutny fundament całości.

Pani postać jest jedyną osobą, która wspiera bohatera nie tylko po tej straszliwej tragedii, ale również i przed, ucieleśniając zarazem prawdziwy głos rozsądku w tym oceanie przykrej zaściankowości. Skąd wzięła się w niej ta opiekuńczość wobec młodszego brata?
Uważam, że istnieje wiele pytań dotyczących tej postaci, które warto pozostawić otwartymi. Od momentu premiery film należy do widzów i myślę, że każdy jest w stanie sam sobie udzielić na nie odpowiedzi. W środowisku, w którym przyszło jej żyć na co dzień, moja bohaterka wydaje się być osobą niezwykle świadomą. Skąd biorą się w niej siła oraz odwaga, aby wspierać brata i dlaczego nie były one wystarczające do zmiany jej własnego życia? Co dzieje się z bohaterką po zakończeniu filmu? Również i to pytanie zostawiam bez odpowiedzi.

Jej podejście do brata nie opiera się jednak wyłącznie na przysłowiowym “głaskaniu po głowie”. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, iż w swego rodzaju pasywno-agresywny sposób stara się sprowadzić go na ziemię i tym samym zmotywować do dalszej walki o swoje.
- To prawda. Odnoszę wrażenie, że moja bohaterka jako jedyna dostrzega rzeczy dokładnie takimi, jakimi w istocie są i bez wahania nazywa je po imieniu. To wartość, która podkreśla, iż zmiana jest możliwa tylko wtedy, jeśli dostrzeże się rzeczywistość.

Podczas jednego z wywiadów określiła Pani “Twarz” mianem “współczesnej baśni”. Co kryje się za tym sformułowaniem?
Moim zdaniem film ten stanowi pewien rodzaj baśni czy też przypowieści za sprawą sposobu, w jaki został on sfilmowany, zmontowany oraz zagrany. I rzeczywiście, identycznie, jak ma to miejsce we wspomnianych gatunkach, wydarzenia oraz postacie są tu przerysowane i przedstawione w krzywym zwierciadle. Jak w każdej baśni, również i tutaj można dostrzec elementy zabawne i przerażające. To właśnie ten zabieg czyni całość komunikatywną i uniwersalną. Fascynuje mnie korzystanie z oferowanych przez kino narzędzi, które pozwalają unieść daną historię i wprowadzić do niej elementy poezji.

Chcąc nie chcąc, nasza fizyczność jest w niemałym stopniu tym, co nas definiuje. Jakie są Pani odczucia względem tych postaci, które z przemianą Jacka pogodzić się nie mogły? Czy zaprezentowane w filmie zachowania są dla Pani z góry odrażające, czy też potrafi Pani poniekąd zrozumieć, skąd wziął się w niektórych trud związany z zaakceptowaniem nowego oblicza bohatera? 
- W życiu bardzo często dochodzi do sytuacji, w których ktoś mówi nam: “zmieniłeś/zmieniłaś się”, “nie poznaję cię” bądź też “co się z tobą stało”. Wypadek i przeszczep twarzy w żadnym stopniu nie są do tego potrzebne. Sami nieraz wypowiadamy tego typu sformułowania, co świadczy o tym, jak często projektujemy nasze wyobrażenia na temat innych, które w późniejszej konfrontacji z rzeczywistością budzą rozczarowanie. W “Twarzy” aspekt ten został poruszony ze szczególną uwagą. Główny bohater dosłownie traci swoją starą twarz, zyskując następnie nową. Myślę, że takie sytuacje są szalenie trudne dla wszystkich.

Jakie jest Pani zdaniem znaczenie tytułowej “Twarzy”? 
- Ten tytuł mówi sam za siebie i pozostawia widzom duże pole do wykazania się wyobraźnią. Myślę, że dużo zależy w tym przypadku od osobistego podejścia widza do przeróżnych tematów, a także tego, jak postrzega on świat.

Wracając do kwestii reakcji, ostatnimi czasy można było co nieco usłyszeć o zróżnicowanym odbiorze filmu pomiędzy polską a zagraniczną publiką. W czym upatruje Pani powodów takiego stanu rzeczy?
- Większość ludzi nie lubi odkrywać w sobie pewnych cech. Wypiera je. Konfrontacja z samym sobą jest bez wątpienia trudna. Wielokrotnie oglądałam ten film wspólnie z widzami. Zaobserwowałam, że polska publiczność przez cały okres trwania seansu bywa zwykle skupiona i skoncentrowana, natomiast zagraniczna reaguje bardzo spontanicznie i żywiołowo. Niemal wszyscy widzowie w naszym kraju zostawali jednak na spotkaniach z twórcami, co odbieram jako dowód tego, iż chcieli dołączyć do dyskusji, a rownież i o to tworząc ten film nam chodziło.

Rozmawiał: Jan Kapturkiewicz

 

fot. Kamila Szatan