Image
fot. Ewa Ferdynus

W swoim drugim wspólnym projekcie, John Butler i Andrew Scott wzięli na warsztat problemy, z jakimi na co dzień mierzą się młodzi ludzie cierpiący z powodu mobbingu. Nie byliby jednak sobą, gdyby nie wykorzystali tej okazji do wywołania uśmiechów na twarzach widzów. W rozmowie z nami opowiadają o inspiracjach towarzyszących im przy tworzeniu „Pięknego drania” oraz o tym, dlaczego tak cenią humor.

Jan Kapturkiewicz: W „Pięknym draniu” udało Wam się poruszyć niezwykle ważne i szeroko dyskutowane tematy w naprawdę czarujący i zabawny sposób. Czy Waszym zdaniem odpowiedni balans pomiędzy komedią a dramatem jest kluczowy, jeśli chce się trafić z przesłaniem do młodszej widowni?
John Butler: Tak, jednak decyzja o połączeniu tych dwóch gatunków wynika bardziej z tego, w jaki sposób ja sam postrzegam świat. Jeśli ktoś, tak jak ja, dostrzega w codzienności zarówno radość, jak i smutek, to komediodramat jest idealnym sposobem na opowiedzenie historii. Nie każda historia o postaci LGBT musi być dramatem. Zasługujemy na szczęśliwe zakończenia tak, jak każdy inny. Marzę, aby w przyszłości to, czy dany bohater jest gejem czy też nie, nie miało żadnego znaczenia. Często popełnianym błędem widzów jest zakładanie, że skoro w danym filmie jest jedna postać homoseksualna, to od razu jest to „film o gejach”, przeznaczony wyłącznie dla jednej grupy ludzi.
Andrew Scott: Połączenie tych dwóch gatunków jest ważne w przypadku każdej grupy wiekowej. Jeśli film nie ma w sobie choć krzty komedii, to jest głuchy. Bardzo złą manierą jest tworzenie dramatów, w których stroni się od jakiejkolwiek, nawet najmniejszej porcji luzu i humoru – są to przecież elementy naszej egzystencji, sprawiają, że żyjemy. Nie ma tragedii bez komedii i na odwrót – nie ma komedii bez tragedii.

Jednym z głównych problemów mających negatywny wpływ na dorastającą młodzież są stereotypy zachowań obojga płci, które hamują rozwój poszczególnych jednostek. Czy zwrócenie uwagi na ten aspekt przyświecało Wam w trakcie pracy nad filmem?
J.B.: Myślę, że jest to bardzo dobrze ujęte sformułowanie. Postrzeganie świata wyłącznie w czarno-białych kategoriach jest moim zdaniem bardzo nieinteligentne, a nawet krzywdzące. Nie rozumiem binarnego patrzenia na jakiekolwiek aspekty życia i mam nadzieję, że w przyszłości będzie się znacznie więcej uwagi poświęcać potrzebom jednostek. Można być bez problemu zaangażowanym w tzw. „męskie sprawy” będąc gejem oraz w te bardziej „kobiece” będąc heteroseksualnym.
A.S.: Niezwykle istotnym jest, aby ludzie zaczęli patrzeć na siebie nawzajem z większą dawką empatii. Wszyscy jesteśmy od siebie różni i dlatego każdy z nas powinien być oceniany za to, jakim jest z osobna, a nie za to, czy pasuje do pewnego środowiska. Nasz film opowiada o nieustannej nauce zarówno ze strony nauczycieli, jak i uczniów. Moja postać uczy się w nim tyle samo od dwójki głównych bohaterów, ile oni od niego, a Ci którzy ich mobbingują odkrywają, iż to jakim człowiek być się wydaje niekoniecznie przekłada się na to, jakim jest naprawdę.

 

John Butler w obiektywie Dominiki Jarugi
John Butler w obiektywie Dominiki Jarugi

John, przygotowując się do tego wywiadu przeczytałem, że scenariusz do filmu był mocno oparty na Twoich własnych doświadczeniach. Czy pisanie filmu autobiograficznego było dla Ciebie większym wyzwaniem od innych projektów, nad którymi pracowałeś?
J.B.: Niewiele z tego, co wydarzyło się w filmie faktycznie mi się przytrafiło, ale zdecydowanie jestem w 50-ciu procentach Nedem i w 50-ciu Conorem. Silnie identyfikuję się z tymi dwiema postaciami, ponieważ przeżyłem dokładnie to co oni - próbę bycia „wszystkim” zamiast od początku bycia po prostu sobą.

Dostrzegasz różnicę pomiędzy tym, jak teraz w Irlandii odbierane są filmy o gejach w stosunku do tego, jak to było przed referendum w 2015 roku (62% głosujących poparło legalizację małżeństw jednopłciowych - przyp. red.)?
J.B.: Nie jestem pewien. Faktycznie przeżywamy teraz moment pewnych zmian na lepsze. Wieczór po ogłoszeniu wyników referendum był jednym z najwspanialszych momentów mojego życia. Trzeba jednak pamiętać, iż nadal wiele osób homoseksualnych, na czele z nastolatkami, ma w życiu naprawdę ciężko. To właśnie między innymi z tego powodu chciałem nakręcić film odzwierciedlający uczucia młodych ludzi, którzy cierpią z powodu braku akceptacji. Naszym obowiązkiem jest pomóc tym ludziom najwcześniej, jak tylko możliwe, ponieważ za młodu są najbardziej wrażliwi i narażeni na niebezpieczeństwa. 

Andrew, wspomniałeś o filmowym procesie nauki uczniów i nauczycieli. Podczas seansu można dostrzec kilka elementów, w których „Piękny drań” jest podobny do „Stowarzyszenia umarłych poetów”. Dan Sherry, zupełnie jak John Keating, uczy swoich podopiecznych niekonwencjonalnego i samodzielnego myślenia. Na czym jednak polegają główne różnice pomiędzy tymi dwiema postaciami?
A.S.: Myślę, że przejawiają się one w tym, że Sherry wciąż ma wiele do nauki. On nieustannie dławi w sobie pewne nierozwiązane konflikty, które ostatecznie czynią go w oczach jednego z bohaterów hipokrytą. Ludzie w młodszym wieku mają wielką umiejętność dostrzegania, że coś jest z drugą osobą nie tak. W moim mniemaniu jednym z przywilejów bycia żywym jest możliwość ciągłego rozwoju oraz przełamywania swoich słabości i właśnie to chcę robić aż do śmierci.

 

John Butler i Andrew Scott | fot. Michał Lichtański
John Butler i Andrew Scott | fot. Michał Lichtański

Nie istnieje zbyt wiele produkcji skupiających się wyłącznie na wzajemnej przyjaźni pomiędzy dwoma gejami, a nie na romansie. „Piękny drań” zdaje się być niezwykle wartościowym obrazem choćby z tego powodu. Czy postrzegacie Wasz film jako swoisty powiew świeżości we współczesnym kinie?
A.S.: Absolutnie! Bycie gejem nie dyskwalifikuje nikogo z posiadania w swoim życiu tego, co posiadają osoby heteroseksualne. Ludzkie uczucia nie są na wyłączność ani dla jednych ani dla drugich - są uniwersalne. Wprowadzając na ekran dwie postaci homoseksualne, twórcy powinni poświęcać uwagę nie tylko seksualnemu podłożu ich relacji, ale nawet z pozoru najmniej istotnym aspektom ich charakterów np. nudziarstwie bądź narcyźmie. „Piękny drań” jest przykładem tego, że często nawiązujemy przyjaźnie z osobami kompletnie innymi od nas samych, ponieważ właśnie to gwarantuje nam w życiu odpowiednią dawkę różnorodności.
J.B.: Tak, myślę, że masz całkowitą rację. Najszczerszą ekspresją wszelkich uczuć jest właśnie przyjaźń. Bardzo lubię romanse, jednak najbardziej zainteresowany jestem tworzeniem komedii, a w tym gatunku jest to najcenniejsza relacja pomiędzy bohaterami.

Udało Wam się znaleźć chwilę wytchnienia pomiędzy zdjęciami, spędzić czas z młodszą obsadą i najzwyczajniej w świecie dobrze się bawić?
A.S.: Z mojej perspektywy na planie działo się naprawdę wiele wesołych rzeczy. Na każdym kroku widać było, że ekipa składała się z chłopaków pełnych pasji i energii. Od samego początku był to ich film, w którym ja miałem przyjemność i przywilej zagrać postać drugoplanową. Fantastyczną atmosferę w większości zawdzięczamy Johnowi, ponieważ humor płynący z kart jego scenariusza udzielał się nam wszystkim.
J.B.: Osobiście nie miałem okazji nawet na najkrótszy moment rozluźnienia. Znajdowaliśmy się pod ogromną presją czasu, a dodatkowo musieliśmy brać pod uwagę zdrowie aktorów, aby żaden z nich nie doznał kontuzji. Ostatecznie jednak i tak zdarzało mi się kilka razy widzieć z oddali, jak chłopcy sobie grają w rugby. Młodego ducha nic nie powstrzyma i to jest piękne.

Andrew, czy na planie wcieliłeś się w swego rodzaju ojcowską figurę dla Fionna (O'Shea) i Nicholasa (Galitzine)?
A.S.: (Śmiech) Nie, nie... Oni tego absolutnie nie potrzebowali. Jedną z najważniejszych rzeczy w trakcie kręcenia filmu jest wytworzenie atmosfery, w której wszyscy czują się równi. Dzięki temu każdy ma odwagę dzielić się nieraz niezwykle cennymi pomysłami z reżyserem bądź też z bardziej doświadczonymi aktorami. Jak byłem młody często bałem się mówić na głos rzeczy, które uważałem za istotne, a jest to bardzo ważne jeśli chce się zrobić naprawdę dobry film.

 

Andrew  Scott w obiektywie Ewy Ferdynus
Andrew  Scott w obiektywie Ewy Ferdynus

John - planujesz w przyszłości pozostać wierny gatunkowi komediowemu?
J.B.: Tak sądzę. Nie powinienem tego deklarować, ale bardzo bym chciał. Uwielbiam dramaty, jednak nie podoba mi się stwierdzenie, że są one ważniejsze od komedii. Poważniejsze? Jak najbardziej, ale w żaden sposób nie powinno to dyskredytować tego, co nas w kinie bawi.

Rozmawiał: Jan Kapturkiewicz