Image
fot. plakat do filmu "Maleficent"

Rozrywkowe imperium Disneya dalej się powiększa. I nie chodzi tu bynajmniej o kolejne fuzje, lecz o pewien nietypowy rodzaj filmów, który zdominuje strategię biznesową wytwórni na kilka najbliższych lat.

Mowa oczywiście o aktorskich remakach klasycznych animowanych historii, takich jak „Król Lew” (1994), „Mulan” (1998) czy „Aladyn” (1992). Kochane przez ludzi na całym świecie i kształtujące umysły najmłodszych widzów klasyczne opowieści, zyskują nowe życie za sprawą swoich wysokobudżetowych wersji z gwiazdorską obsadą. W ostatnim czasie w kinach gościła „Piękna i bestia” (2017), „Kopciuszek” (2015) oraz „Czarownica” (2014), jednak pomysł na przepisywanie na nowo klasycznych animowanych historii pojawił się w głowach biznesmenów z Disneya na długo przed hitem z Angeliną Jolie. Już w 1996 roku „101 Dalmatyńczyków” doczekało się wspaniałej alternatywnej wersji, w której słodkim nakrapianym pieskom show kradła demoniczna Glenn Close. W najbliższym czasie tego typu remaki będą stanowiły główną strategię Disneya i na kilka następnych lat zdominują kinowe repertuary.

Trudno zliczyć wszystkie oczekujące na swoją premierę produkcje: nieoficjalnie mówi się o około 20 tytułach, ale liczba ta może się jeszcze zwiększyć. Na najbliższe filmy nie trzeba będzie długo czekać: już 17 sierpnia na ekrany wchodzi aktorska wersja opowieści o pewnym misiu o bardzo małym rozumku, czyli „Krzysiu, gdzie jesteś?”. Wyreżyserowany przez Marca Forstera film przypomina nieco „Hooka” (1991) Stevena Spielberga. Krzyś, podobnie jak Piotruś, jest dorosłym mężczyzną, który zdaje się kompletnie nie pamiętać beztroskich dziecięcych zabaw. Na szczęście dawni przyjaciele pomogą mu odzyskać utracone wspomnienia i na nowo rozpalić w sercu prawdziwą radość. Kolejną premierą (29 marca 2019r.) będzie długo oczekiwany „Dumbo” Tima Burtona z Colinem Farrellem, Evą Green i Michaelem Keatonem. Jak dowodzi krążący już w sieci zwiastun , reżyser „Edwarda Nożycorękiego” (1990) jedynie częściowo rezygnuje w historii zagubionego słonika ze swojego specyficznego, mrocznego stylu. 

Na tym wyliczanka tytułów jednak się nie kończy. W dalszej perspektywie możemy wypatrywać także „Aladyna” (premiera w maju 2019 r.) w reżyserii Guya Ritchiego. Wygląda na to, że film uniknie pułapki, w którą jakiś czas temu wpadł „Książe Persji” (2010), oskarżany o whitewashing z powodu zatrudnienia do tytułowej roli Jake’a Gyllenhaala, aktora niemającego nic wspólnego z krajami arabskimi. Obsada „Aladyna” ma być niemal całkowicie bliskowschodnia, a na ekranach zobaczymy m.in. Menę Massouda jako Alladyna i Naomi Scott w roli Dżasminy. Podobne rozwiązane Disney planuje zastosować w nowej „Mulan”, w której grać mają wyłącznie chińscy aktorzy.

Skąd ten nagły wysyp? Przede wszystkim tworząc aktorskie filmy na podstawie animowanych hitów słynna wytwórnia nie musi konkurować sama ze sobą – a dokładniej mówiąc - z posiadanym przez siebie Pixarem, który do perfekcji dopracował technikę tworzenia ekscytujących animowanych widowisk. Aktorskie remaki są także bardzo bezpieczne, zarówno ze względów prawnych, jak i finansowych. Do ich realizacji nie trzeba nabywać nowych praw czy płacić milionów autorom literackich pierwowzorów. Nie ma także ryzyka, że koszt produkcji się nie zwróci z nawiązką – tego typu filmy zawsze znajdą swoją widownię, choćby dlatego, że stanowią zarówno doskonałą familijną rozrywkę, jak i przypominają dzieciństwo wszystkim, którzy na Disneyu się wychowali. Proponowanym remakom łatwo zarzucić wtórność, brak oryginalności oraz cyniczne wykorzystywanie nostalgii do wzbogacania się. Jednakże biorąc pod uwagę imponujące wyniki finansowe tego typu filmów, trudno pozbyć się wrażenia, że Disney po raz kolejny natrafił na istną żyłę złota. Nic więc dziwnego, że zdecydował się za nią podążyć. 

Kaja Łuczyńska