Image
fot. Ingmar Bergman Film Festival

To już dawno stało się regułą: młodzi i starsi filmowcy, pytani o inspiracje, powtarzają jak mantrę dwa słowa: Ingmar Bergman. Szwedzki reżyser, którego dzieła wywarły niebagatelny wpływ na rozwój kina, obchodziłby dziś swoje setne urodziny. Z tej okazji postanowiliśmy zgromadzić w pigułce najważniejsze innowacje, które twórca wprowadził do filmowej gramatyki i poszukać we współczesnym kinie kontynuatorów jego tradycji.

 

Noah Baumbach, jako oddany fan Szweda, notorycznie wyposaża swoje postaci w inspirowane Bergmanem oprawki okularów. Woody Allen określa go jednym z ,,prawdopodobnie najwybitniejszych artystów od czasu wynalezienia kamery”. Stanley Kubrick wymieniał Bergmana, obok De Sici i Felliniego, jako jednego z trzech filmowców na świecie, którzy zamiast pozostawać artystycznymi oportunistami, starają się wciąż na nowo wyrażać swój punkt widzenia. Fincher, Coppola, Lynch - trudno wyobrazić sobie styl tych reżyserów bez bergmanowskich wpływów.

 

Człowiek ambiwalentny - z jednej strony wnikliwy badacz kondycji ludzkiej duszy, potrafiący z empatią wniknąć w życie wewnętrzne swoich bohaterów, z drugiej strony zdyscyplinowany control freak, nie tylko na planie, ale i w życiu osobistym, co wielokrotnie skutkowało dramatycznymi rozstaniami. W życiu twórczym Bergman był za to osobą niezwykle produktywną i niemal nie popełniającą błędów - oprócz imponującej filmografii, w której znalazło się niespełna sześćdziesiąt filmów, mógł poszczycić się również bogatym dorobkiem teatralnym (ponad 170 napisanych sztuk!). Choć z teatrem nigdy nie rozstał się na dobre, to kino, które zwykł nazywać ,,swoją kochanką”, stawiał na piedestale. Głównie dlatego, że od dziecka balansował na granicy snu i rzeczywistości, co rzutowało na pisane przez niego historie, w których bohaterzy tracą umiejętność rozróżnienia tych dwóch światów. A jak kiedyś stwierdził ,,Żadne inne medium - ani malarstwo, ani poezja - nie jest w stanie komunikować specyficznej atmosfery snu tak dobrze, jak potrafi to kino.”

 

Sen na jawie

Nikt wcześniej nie zdołał w takim stopniu opanować sztuki płynnego łączenia snu ze światem realnym, formując rządzącą się innymi regułami czasoprzestrzeń, w której przeszłość, teraźniejszość i przyszłość przenikają się ze sobą. W ,,Tam, gdzie rosną poziomki” (1957), filmie w całości skomponowanym z jego snów, Bergman umieścił sceny, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się w dziele Bunuela. Grany przez Victora Sjöströma bohater, przechadzając się po widmowych uliczkach miasta, w którym się wychował, napotyka zegary bez wskazówek i postać o zdeformowanej twarzy, która dosłownie rozpływa się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie stertę ubrań i kałużę. Choć Bergman czerpie z surrealistycznych wzorców, sny - w przeciwieństwie dla wyznawców Bretona - nie są dla niego jedynie strumieniem pozbawionej logiki podświadomości, a kluczem do zrozumienia własnego wnętrza. Jego senna estetyka przebija się szczególnie silnie w filmach Davida Lyncha i ,,Snach” (1990) Akiry Kurosawy.

 

 

Danse Macabre

Choć bez wskazówek, zegar w świecie Bergmana bezlitośnie tyka, przypominając, że i sen się kiedyś skończy. Pytanie, co się wtedy zdarzy, towarzyszyło mu na długo przed rozpoczęciem kariery filmowej - jak wyznaje w swoich dziennikach ,,Myśl, że śmierć miałaby mnie unicestwić [...], że istniało coś, nad czym nie mogłem zapanować, czego nie mogłem przewidzieć, była dla mnie nie do zniesienia”. Temat wiary - spuścizny po wychowaniu przez surowych luterańskich rodziców - podejmował już w swoich wczesnych filmach. ,,Siódmą pieczęcią” (1957), obrazem głęboko zanurzonym w religii, zwieńczył swoje poszukiwania Boga, odrzucając teologię przy jednoczesnym pozostawieniu Sacrum; podczas pracy nad filmem zapisał ,,Człowiek nosi w sobie własną Świętość i ma ona charakter ziemski”.  Echa takiego dwutorowego podejścia możemy szukać choćby u Martina Scorsese, admiratora Bergmana, który, choć nigdy wiary nie porzucił, w ,,Milczeniu” (2016) przyjrzał się jej z krytycznej perspektywy.

 

 

Dwie kobiety

Jedno z najistotniejszych, o ile nie najważniejsze dzieło Bergmana, prawdopodobnie nigdy by nie powstało, gdyby nie seria niefortunnych zdarzeń, na skutek których reżyser znalazł się w szpitalnym łóżku. ,,Persona”, bo o niej mowa, była pomyślana jako ćwiczenie w celu zachowania wprawy - Bergman początkowo nie planował nawet jej ekranizacji. Zrealizowana w zupełnie odmiennej od pozostałych filmów stylistyce, choć jest jednym z mniej docenionych dzieł w twórczości reżysera - dla kina stała się obrazem kultowym. Sposób filmowania dwóch kobiet, których ciała nieustannie spotykają się i przenikają w zwierciadlanych scenach, wraz z motywem tożsamościowego rozwarstwienia, został później wielokrotnie powielony w następnych dekadach, w nowofalowych ,,Łaniach” (1968) Claude’a Chabrola, ,,Performansie” (1970) Nicolasa Roega i Donalda Cammella czy w allenowskich ,,Wspomnieniach z gwiezdnego pyłu” (1980). Bez ,,Persony” tak samo nie wyglądałby ,,Czarny Łabędź” (2010), ,,Fight Club” (1999), ,,Mulholland Drive” (2001) czy ,,Sils Maria” (2014). Inspiracje filmem pobrzmiewają także w u Krzysztofa Kieślowskiego, w ,,Podwójnym życiu Weroniki” (1991) czy u Andrei Arnold, która w swojej adaptacji ,,Wichrowych wzgórz” (2011), podobnie jak Bergman, stale kieruje wzrok widza na dłonie bohaterów. Przykłady można by wymieniać w nieskończoność. W końcu, jak mówi Scorsese, ,,Jeśli jako nastolatek w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych marzyłeś o robieniu filmów, nie było sposobu, by nie być pod wpływem Bergmana”. Ale i młodsze pokolenie wciąż z tym samym zapałem czerpie z dzieł szwedzkiego mistrza - zdaje się, że byłby to najlepszy prezent dla reżysera, który kinem żył i któremu pomogło ono się zmierzyć z personalnymi demonami.

 

Magdalena Narewska
 

żródła: Indiewire;  Ingmar Bergman, ,,Obrazy”, przekł. Tadeusz Szczepański