Image
fot. Kamila Szatan

Działająca w Holandii polska reżyserka i scenarzystka, z niebywałą determinacją tworzy wysokiej klasy kino artystyczne. Jej najnowszy film „Pomiędzy słowami" walczy o nagrodę w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych podczas 11. Netia OFF CAMERA.

Patrycja Pankau: Słyszałam, że pierwsza wersja montażowa „Pomiędzy słowami” bardzo różni się od ostatecznej wersji filmu. Podobno wyglądają one tak, jakby były dwoma różnymi filmami. Kiedy podjęła Pani decyzję o zmianach montażowych? Jakie były tego przyczyny?
Urszula Antoniak: Montażystką miała być Holenderka, z którą stale współpracowałam, więc uważałam, że wszystko będzie ok. Ale w tym wypadku po prostu nie potrafiła wydobyć pewnej wrażliwości, która była w filmie. Przekonałam się, że jeśli wyczucie montażysty nie pokrywa się z właściwościami materiału, to taki fachowiec nie zmontuje filmu, nawet jeśli jest osobą bardzo profesjonalną. Przywiozłam więc "Pomiędzy słowami" do Polski, do Milenii Fiedler. Milenia jest bardzo wybitnym, moim zdaniem światowej rangi i poziomu, edytorem. Można ją spokojnie porównać z Thelmą Schumacher, która montuje dla Scorsesego. Kiedy zobaczyła pierwszą wersję, powiedziała, że to jest bardzo dziwne, ale w tej układce [montażowej - przyp.red.] nie ma myśli. Jest jakaś historia, ale nie wiadomo o czym ten film jest. To było bardzo ciekawe doświadczenie, bo Milenia w zasadzie nie znała materiału, a potem w ciągu miesiąca zmontowała nam całość.

Skoro już jesteśmy przy kwestiach technicznych - niewątpliwie tym, co wyróżnia „Pomiędzy słowami”, są piękne zdjęcia, malownicze kadry. Jak wyglądała współpraca z operatorami i co było główną przyczyną obrania takiej wizualnej koncepcji?
- Przede wszystkim, traktuję operatora jako partnera. On może się ze mną nie zgadzać. Kiedy jego pomysły są lepsze, bardzo mu dziękuję. Lennert Hillege jest bardzo ciekawym operatorem. Patrzy na pewną sytuację i widzi to, co jest w niej dramatyczne. Bardzo fajnie się z kimś takim pracuje, ponieważ on myśli bardziej po reżysersku, nie tylko wizualnie. Kiedy zaczęliśmy pracować, nie rozmawialiśmy o obiektywach ani o formatach, ale o tym, o czym jest film, co jest jego główną emocją. W którymś momencie, gdy jeździliśmy rowerem po mieście w poszukwianiu lokacji, operator powiedział mi, że Berlin w kolorze to po prostu pocztówka. Przestawiliśmy przypadkowo na czerń i biel w środku Fünkhaus, budynku, który wybraliśmy na biuro. To miejsce robi ogromne wrażenie. To jest taki Albert Speer do kwadratu, że widząc to, pomyśleliśmy, że nigdy tego nie przekażemy w kolorze, to musi być w czerni i bieli. I nagle architektura zaczęła mówić stylami. A poza tym, dzięki temu Lennert Hillege zaznaczył przedstawione w filmie trzy grupy tożsamościowe. Są Niemcy, są Nie-Niemcy i ten nasz chłopak, który jest... No kim on jest? Czerń i szarości odpowiadają tematowi filmu, a temat to Kim jest ten człowiek, któremu się przyglądamy. I to bynajmniej nie, czy on jest Polakiem, czy Niemcem, tylko czy on sam wie, kim jest.

Ile czasu zajęło Pani pisanie scenariusza? Jak wyglądała praca nad postaciami, nad ich charakterem, duchowością...
- Pomysł miałam od bardzo dawna. Zaczęło się chyba dziesięć lat temu, kiedy przyjechał do mnie ojciec. Poszliśmy na miasto i on się nagle zgubił. Strasznie się wystraszyłam i zaczęłam go szukać. I przyszło mi wtedy do głowy, że fajnie by było zrobić o tym film. Przyjeżdża inna bajka do mojej bajki. Przyjeżdża ojciec do dziecka i wywraca jego życie do góry nogami. Ale samą postać Michaela wymyśliłam na podstawie innego wydarzenia. Na pewnym przyjęciu rozmawiałam z holenderskim prawnikiem i on nagle, chyba słysząc, że mówię z akcentem, przeniósł się na polski. To było ogromne zaskoczenie dla mnie, ale i dla Holendrów. Jak to? To my myśleliśmy, że on jest Holendrem, a on nie jest Holendrem? A on odpowiedział: Jestem Holendrem, mam obywatelstwo. Jednak Holendrzy są na tyle otwarci, że są w stanie powiedzieć Ale nie jesteś taki jak my. I taki był w zasadzie początek filmu. Scenariusz nie zmienił się od tego czasu. Na przykład scena z czarnoskórym poetą też była cały czas w tym filmie. A to, co się ostatnio stało z uchodźcami, nadaje temu niesamowity kontekst. To są ludzie, którzy przyjeżdżają, mówią Jesteście Europą, mówicie, że macie prawa. To dajcie nam te prawa. One są też dla nas, nie tylko dla was. O tym też jest ten film. O tym, że ten nasz chłopak dorównał do cywilizacji Zachodu. Przyjechał do Niemiec i nagle pomyślał sobie z tyłu głowy, że Niemcy to zastępczy ojciec. On chce tego ojca, chce, żeby go pokochał, zaakceptował. I ten ojciec go akceptuje, tak samo, jak polski ojciec, który przyjeżdża. I fajnie jest, ale czy go kocha?

A skąd ta zmiana wrażliwości? Pani poprzednie filmy mówią o kobietach, a to jest film o mężczyznach.
- To jest film o mnie, Michael reprezentuje jeden do jednego mnie. Pomyślałam jednak, że gdybym zrobiła to o kobiecie, byłby to zupełnie inny film. Mądrością, jakiej nauczyłam się o mężczyznach jako kobieta, jest to, że oni nie są pozbawieni emocji, tylko je kontrolują. Oni muszą to robić. Mężczyzna to nie jest człowiek, który jest zimny jak głaz, albo który jest wyczyszczony z uczuć. Ma bardzo dużo emocji, tylko musi mieć pewną formę wyrażenia ich. Najbardziej mnie ciekawiło, jak to jest między mężczyznami, jak faceci rozmawiają ze sobą prywatnie, w jaki sposób komunikują emocje. W jaki sposób ojciec może pokazać synowi, że go kocha. Patrzyłam na filmy Bergmana, jak on pokazywał kobiety, jaka w Bergmanie była ciekawość do kobiet. Ja mam taką ciekawość do facetów, zastanawia mnie, jak oni dealują ze sobą.

Działa Pani głównie na rynku holenderskim, ale „Pomiędzy słowami” jest koprodukcją z Polską. Planuje Pani w najbliższym czasie realizować projekt na rynku polskim, czy raczej w Holandii?
- Ja już wróciłam do Holandii, bo tu w Polsce same porażki, jak dla mnie. Polska jest bardzo układowa, a ja nie jestem w żadnym układzie. Na pewno chciałabym robić w Polsce film, bo tu jest strasznie dużo naprawdę bardzo zdolnych ludzi. Nie zależy mi na tych wszystkich układach, tylko mówię, że mam dobry pomysł i po prostu chcę ten projekt zrobić. Mnie nie interesuje, kto z kim. Ja nie wiem, czy bym mogła takie filmy robić w Polsce. Sądzę, że nie.

Rozmawiała Patrycja Pankau

 

fot. Kamila Szatan