Image
fot. Bartosz Mrozowski/KLER/materiały prasowe

„Kler” to kino solidne, zrobione z rozmachem. Z jednej strony jest to fantastycznie zrealizowany film, z drugiej przypomina nieco mszę dla nieprzykładnego katolika. Pod koniec zaczyna po prostu nieco nużyć.

O tym filmie powiedziano dużo, a będzie się mówić jeszcze więcej. Jednak zamiast o filmie - to naokoło filmu. Polityczne rozgrywki, finansowe zamieszki, kłótnie o złotówki i coraz bardziej pogłębiający się rozłam pomiędzy silnie podzieloną na pół Polską. Jednak, jeśli w kinie chodzi o przedstawianie rzeczywistości, to Smarzowski byłby mistrzem kina. Bo właśnie taka jest kuria, właśnie taka jest Polska w jego filmie. Brudna, mówiąca wiele, ale nie na temat, zamiatająca wszystko pod dywan. Smarzowski zza kamery skrzętnie jednak te brudy obnaża. Wstydzić się czy śmiać? „Kler” pozostaje gdzieś pomiędzy tymi dwoma. Skrzętnie żongluje nastrojem – w momencie rozbawia, by w innym przerazić. Smarzowski robił już filmy o policjantach, o Ukraińcach, więc na konferencji prasowej pytano: co dalej, jaka grupa społeczna trafi pod filmowy ostrzał. Dziennikarze śmiali się oczywiście, że następną będą media. Tym razem jest to jednak temat, wydawałoby się najbardziej newralgiczny, czyli polscy księża.

Po pierwsze, „bulwersujący” film Wojtka Smarzowskiego tak naprawdę bulwersujący nie jest. Historia, choć wielowątkowa, skupia się głównie na trójce bohaterów. To księża w średnim wieku – czasem lubią sobie wypić wódkę, jeżdżą samochodem pod wpływem, uprawiają seks, popełniają również zbrodnie. Jednocześnie odprawiają msze, uczą w szkole religii, obdarowują chore dzieci konsolami. Smarzowski nie mówi, że księża to idioci. Wydawałoby się, że reżyser wręcz im współczuje.

Z jednej strony – jest czego. Bohaterowie filmu Smarzowskiego są samotni, nieszczęśliwi, tak naprawdę bardzo niepewni swojej przyszłości. Nie różnią się tym od innych ludzi w Polsce, czy w innych krajach. Chociaż może gdzieś indziej jest lepiej. Na przykład w Rzymie. To tam, jak do złotej utopii, chce wyjechać ksiądz Lisowski (Jacek Braciak). To pragnienie czy sposób ucieczki? Bohaterowie filmu Smarzowskiego popełniają też grzechy. I nie, nie są to małe kłamstewka, które przy spowiedzi zostaną odkupione kilkoma puknięciami w drewno konfesjonału. Głównym tematem filmu jest bowiem pedofilia. Ksiądz Kukuła (Arkadiusz Jakubik) zostaje oskarżony o molestowanie jednego z ministrantów. To jednak nie koniec zbrodni. Na jaw wychodzą inne przestępstwa – do głosu dochodzą kolejne ofiary pedofilii. Stanowisko Wojtka Smarzowskiego jest oczywiście wielce klarowne – poprzez ten film podkreśla, że czyny księży muszą zacząć być egzekwowane. Dokładnie tak, jak czyny wszystkich innych ludzi.

Jednak temat pedofilii nie jest jedynym tematem filmu twórcy „Drogówki”. „Kler” obnaża hipokryzję kościoła jako instytucji. W jednej ze scen kochanka (Joanna Kulig) jednego z księży (Robert Więckiewicz) oświadcza mu, że zaszła w ciąże. Bohater bez zastanowienia pyta – czemu się nie zabezpieczyłaś. Religia mi na to nie pozwala – odpowiada bohaterka. Księża piorą też brudne pieniądze – pod płaszczykiem przykazania miłuj bliźniego jak siebie samego, wyciągają ostatnie pieniądze z portfeli biednych rodzin, handlują, kantują. Są prawdopodobnie lepszymi maklerami niż najbogatsi ludzie w Polsce. Zresztą, doskonale o tym wiemy. Przecież „Kler” nie jest filmową fikcją, a zapisem wszelakich sytuacji z naszego kraju.

Z drugiej jednak strony, Smarzowski w „Klerze” nie mówi nic na temat Boga, nic na temat wiary i jej filarów. Bóg jest jedynie fasadą w rzeczywistości filmowej kurii. To puste słowa, kazania powtarzane bez namysłu, spowiedzi wysłuchane nieuważnie. Można by się burzyć – dlaczego nikt tam nie jest zwyczajnie dobry, przecież nie każdy ksiądz jest pedofilem, nie każdy kalkuluje szemrane interesy. Smarzowski jednak nie szuka równowagi, nie wyważa balansu dobra i zła, bo nie jest to przecież bajka. W „Klerze” nie ma wygranych i przegranych – film po prostu rozbiera ludzi z ich największych lęków, obaw, krętactw. Zamiast rozgrywki dobra ze złem Smarzowski pokazuje, że ksiądz to po prostu człowiek po seminarium. Może być dobry, może być zły. Tak jak każdy inny katolik, żyd, ateista, czy agnostyk.

To ważny temat zrealizowany w nienaganny wręcz sposób. Nie trzeba chyba nawet podkreślać, że Jacek Braciak, Robert Więckiewicz oraz Arkadiusz Jakubiak to fantastyczni aktorzy. Zachwyca również muzyka Michała Trzaski. Choć może mniej muzyka, a bardziej dźwięki – urywane, poszarpane, rozpadające się. „Kler” nie jest audiowizualną ucztą, ale zdecydowanie kinem zagranym bez pudła, filmem opowiedzianym odważnie, bez ściemy.

Żeby jednak odejść od epitetów zastanawiam się nad jednym – czy kino Wojtka Smarzowskiego jest kinem, które wprawia w drżenie, w prawdziwe emocje. Oczywiście to już kwestia indywidualna, bowiem nie można nikomu wyjaśnić, dlaczego porusza nas jedno, a wobec drugiego pozostajemy nieruchomi. Mnie kino Wojtka Smarzowskiego nie porusza w najmniejszym stopniu, mimo niezwykle delikatnego tematu, mimo cierpiących a jednocześnie krzywdzących postaci. Może dlatego, że jest w nim sporo toporności, chłodu, a nawet stereotypowo męskiej myśli. Jest mi to obce.

Jeśli jednak kogoś „Kler” Wojtka Smarzowskiego nie porusza - to przecież nadal bardzo ważny film. I nie, nie jest to określenie-klisza, które można przyłożyć do połowy filmów, które pojawiają się na tegorocznym festiwalu w Gdyni. To ważny film, który dotyka tematów rozpalających, a jednocześnie tematu, który wymaga konkretnej zmiany. W tym przypadku może warto odłożyć osobiste gusta, estetykę, własną wrażliwość na inną półkę i podjeść do „Klera” wręcz jak do akcji społecznej. Oczywiście jest to historia, a nie żadna kampania. „Kler” pozostaje filmem, który wymierza karę, sprawi, że niektórym będzie wstyd. Mam nadzieję. To dużo. Jednak potrzebne jest znacznie więcej. A owym więcej kino się zajmować nie może.

Julia Smoleń